Tytuł oryginalny: Durch kindersze ojgn
Autor: Malka Lee
Tłumaczenie z języka jidysz: Katarzyna Lisiecka
Wstęp i opracowanie: Karolina Szymaniak
Redakcja naukowa tomu: Joanna Degler
Redakcja wydawnicza: Anna Broczkowska-Nguyen
Recenzent: Natalia Aleksiun
Książka do nabycia w księgarni PWN »
Oczami dziecka to spisane na początku lat dwudziestych XX wieku wspomnienia poetki jidysz Malki Lee (1904‒1976). Opowiadają one historię pierwszej wojny światowej przez pryzmat doświadczenia kobiecego, żydowskiego i uchodźczego zarazem, widzianego z perspektywy dziecka i dojrzewającej nastolatki. Jest to jeden z nielicznych kobiecych egodokumentów tego okresu, który tak odważnie porusza temat wojennej przemocy seksualnej.
Autorka powraca też pamięcią do dzieciństwa spędzonego w chasydzkiej rodzinie w Monasterzyskach i maluje barwny obraz obyczajów związanych z życiem codziennym i czasem świątecznym. W zakończeniu opisuje emigrację do Stanów Zjednoczonych i pierwsze lata spędzone w Ameryce ‒ podróż statkiem Zeeland, pracę w warsztatach, edukację i pierwsze kroki na amerykańsko-żydowskiej scenie literackiej.
Fragment tłumaczenia
Balia mojej mamy…
Moja mama miała własną balię w miejskiej łaźni, do której zabierała mnie ze sobą. Pamiętam ciemny, zadymiony, wilgotny i długi korytarz. W głębi, jak w tunelu, wyrastały aż do sufitu kamienne schody, a na tych schodach stały nagie kobiety. Gorąca para uderzała ze ściany jak z piekła. Na dole stały balie z mętną wodą. W łaźni czuć było stęchlizną. Nagie kobiety miały sterczące brzuchy, między baliami krążył „łaziebny goj”, lecz kobiety nie czuły przed nim wstydu…
Mama rozbierała się, wchodziła do swojej balii i mnie również wsadzała. Bederka dolewała jej co chwilę wiaderko świeżej wody. Później narzucała na mamę prześcieradło i prowadziła ją do mykwy. Słyszałam plusk wody, gdy mama się zanurzała, a bederka wołała: Koszer! Koszer!. Gdy mama wychodziła z powrotem po schodkach, jasna i rytualnie oczyszczona, szybko się wycierała do sucha i ubierała, ja wyśpiewywałam na głos: Koszer! Koszer!.
Mama patrzyła na mnie swoimi dużymi, błyszczącymi, wiśniowymi oczami, pospiesznie owijała mi buzię białym szalikiem i prowadząc mnie za rączkę, wychodziła na ulicę. Zimny, wieczorny wiatr owiewał ją i mocno rumienił jej zaróżowioną skórę. Przemykała jak cień bocznymi uliczkami, aby żadne męskie oko jej nie ujrzało… A ja biegłam za nią i tak jak ona uważałam, żeby również mnie żadne męskie oko nie dostrzegło… Aż bezpiecznie znalazłyśmy się w naszym domu…