Tytuł oryginalny: Zichrojnes Tom 1
Autor: Jecheskiel Kotik
Tłumaczenie z języka jidysz: Agata Reibach
Wstęp i opracowanie: David Assaf
Redakcja naukowa tomu: Marcin Wodziński
Redakcja wydawnicza: Małgorzata Grochocka
Recenzent: Agnieszka Jagodzińska
Książka do nabycia w księgarni PWN »
„To nie jest zwykła książka – toż to skarb, ogród, rajski ogród pełen kwiatów i ptasiego śpiewu” – tak z uznaniem i podziwem pisał o pierwszym tomie wspomnień Jecheskiela Kotika czołowy żydowski pisarz XX wieku Szolem Alejchem. Historia barwnych postaci klanu Kotików jest dla autora pretekstem do opowieści o rodzinnym miasteczku, Kamieńcu Podolskim, o zachowanych w pamięci minionych czasach i ludziach. W Kamieńcu Podolskim jak w soczewce skupiły się niemal wszystkie procesy zmieniające żydowskie życie, przebiegające podobnie w setkach innych miast i miasteczek w całej Europie Wschodniej. Wspomnienia są także unikatowym źródłem wiedzy o historii Żydów i innych grup społecznych w XIX wieku.
Jecheskiel Kotik, Moje Wspomnienia, rozdz. 2, s. 68-70.
Młoda para, czyli mój dziadek i moja babka w dniu ślubu mieli, odpowiednio, jedenaście i dwanaście lat. Stołowali się u mojego pradziadka z Kamieńca, byli na jego utrzymaniu i tu także zamieszkali. Aron-Lejzer był wielkim łobuzem i bardzo lubił huśtać się na rusztowaniach budowanych domów. Babcia, która się o niego bardzo troszczyła i bała się jego huśtania, nigdy mu na to nie pozwalała. Chował się więc przed nią i szedł gdzieś dalej, tak aby nie mogła go znaleźć. Raz, opowiadała, szukała go bardzo długo i w końcu, z trudem, znalazła. Siedział na wysokiej desce i huśtał się, a jak ją zobaczył, przestraszył się i zeskoczył. Źle wylądował, upadł na ziemię i nieźle się poturbował. Gdy „żona” wybuchła płaczem, obiecał, że więcej już tego nie zrobi. W wieku dwunastu, trzynastu lat był bardzo rozpuszczonym, dzikim chłopcem. Babka była za to bardzo mądra – nie tylko jak na swój wiek – ostrożnie i powoli odzwyczajała go od wielu kaprysów i błazeństw. Gdy po ślubie zostali rodzicami, zapowiedziała mu, że teraz musi zacząć się zachowywać, jak na ojca przystało. A ponieważ do jego ojca przychodziło wielu ludzi, wśród których byli też tacy z wyższych sfer i rozmawiali o różnych sprawach, więc powinien słuchać, co mają do powiedzenia, uczyć się i udzielać w ojcowskich interesach jak normalny człowiek. Posłuchał jej i to właśnie babce należy zawdzięczać, że wyszedł na ludzi. Zaczął udzielać się w ojcowskich interesach oraz w sprawach miejskich. Został też doceniony przez innych.
Jego ojciec był też wielce zadowolony, że syn Aron-Lejzer tak się zmienił. Miał już z kim porozmawiać i podzielić się zmartwieniami dotyczącymi spraw miasteczka, które zawsze zajmowały mu bardzo dużo czasu, a do tego prowadził jeszcze własne interesy. Stopniowo zaczął więc przekazywać synowi wszystkie miejskie sprawy. Widział, że ten powoli wychodzi na ludzi i mieszkańcy darzą go coraz większym szacunkiem. Raz nawet publicznie powiedział: „Widzę, że mam już komu oddać miasto”. Jakby miasto i ludzie byli jego własnością. W ten oto sposób dziadek Aron-Lejzer zaczął ucczestniczyć w życiu miasteczka i został społecznikiem, co stanowiło fundament jego późniejszej kariery.
Babka Bejle-Rasze204 była, jak ktoś kiedyś powiedział, mądra, dobra i łagodna. Ona, młoda żona, bacznie przyglądała się temu, jak jej mąż się prowadzi, ale przed ludźmi udawała, że nic z tego nie rozumie. Nigdy nie upominała go publicznie, nawet wówczas, gdy błaźnił się jak mały chłopiec. Dopiero później w domu, w czterech ścianach, wyliczała mu błędy, jakie popełnił. Zanim się odezwała, przepraszała go i prosiła, aby nie poczuł się urażony, że ona, prosta kobieta, poucza go, inteligentnego mężczyznę, jak ma się zachować: – Ale w końcu jesteś tylko człowiekiem – tłumaczyła mu cicho – i do tego bardzo młodym. Każdy czasem postępuje bezmyślnie. Dlatego dobrze, że przyglądam się twoim czynom okiem pełnym miłości i troski i nie chcę nic więcej, niż tylko powiedzieć ci, co zrobiłeś dobrze, a co źle.
I tak za każdym razem spokojnie i cicho przekonywała. Jej mądre słowa tak bardzo przypadały mu do serca, że często zaczynał płakać. Wówczas babka mówiła: – Sza, sza, nie płacz, mój drogi mężu. Wierzę, że uczynisz w swoim życiu wiele dobra. Jako wierna i oddana żona, chciałam tylko z tobą o tym pomówić.
Koniec końców, stanęło na tym, że dziadek nie brał się już do żadnej rzeczy, zanim nie porozumiał się w tej sprawie z żoną. Wszystkim mówił, że musi namyślić się do rana. Wieczorem zaś omawiał sprawę z Bejle-Rasze i postępował, jak wspólnie ustalili. Wszyscy wiedzieli, że konsultuje się ze swoją mądrą żoną i ludzie uważali to za wielką zaletę: mąż powinien żyć ze swoją żoną w zgodzie.
Z czasem, gdy Aron-Lejzer podrósł i został ojcem kilkorga dzieci, które musiał utrzymać, zaczął myśleć o jakimś zajęciu dla siebie. Zarobek ze spraw miejskich był żaden, a mieszkańcy miasteczka sami ledwo wiązali koniec z końcem. Zresztą nie chciał, aby sprawy miejskie, które już mu się przejadły, stały się jego głównym zajęciem. Nie podobały mu się też ojcowskie interesy, które ów robił, handlując drewnem, a już gorzelni i krów w ogóle nie lubił.
Widząc wystawne szlacheckie życie, które toczyło się wokół Kamieńca, przyszło mu do głowy, że mógłby robić interesy z takimi właśnie ludźmi. Szlachta zna przecież syna przewodniczącego kahału, wszędzie przyjmują go z szacunkiem, może więc coś z tego wyjdzie? Skoro tylu Żydów pracuje dla szlachciców i dorabia się na tym sporych majątków, dlaczego miałby on być od nich gorszy? W mieście powiadali, że to też był pomysł jego żony Bejle-Rasze.
Fragmenty oryginalnego wydania: